Phalaenopsis mariae x finleyi

Pączki Wy moje.

Miałem dziś już nic nie pisać, bo standardowo dzień długi a dla siebie nie ma chwili.
Wyszedłem do pracy o 6, wróciłem po 20.

O 19 na poczcie wysyłałem dwójce z Was rośliny, na które zasłużyliście swoimi ciężko zarobionymi pięniędzmi..
30 numerków przede mną, 2 okienka otwarte.
Zeszła się prawie godzina.
Zemdlony niemalże polezłem po browar do Biedronki.
Kolejna kolejka na 30 osób...
Tu z kolei 2 kasy otwarte.
W kieszeni ostatnie 20 zł, więc musiałem się zadowolić 8-pakiem i parówkami walentynkowymi Gezlerowej z 5% ekstraktem z mięsa oddzielanego mechanicznie z odbytu żubra.
Było dobrze, po 25 minutach byłem już przy kasie.
Biedaczka puściła bąka i zgasła. Kasa, nie kasjerka oczywiście.

Kierownika znaleźć nie można, zostaje jedna wolna kasa, do której kolejka ustawiała się na ulicy.
Czekam...
Ludzie wychodzą, drzwi wejściowe po chwili zamyka nad przeciętnie inteligenty ochroniarz.
Nie dość, że mamy 200 osobową kolejkę, to jeszcze do wejścia dobijają się liczni zmeneleni watażcy osiedlowi.
Tragedia gotowa.
Po licznej konsumenckiej naradzie przedstawiam wszystkim powód tych dantejskich scen.
W czwartek gramy z Portugalią na Euro, a Biedronka należy do tamtejszej firmy - Jeronimo Martins.
Sabotują sklepy by Anna Lewandoska nie mogła kupić mężowi piersi z kurczaka na obiad.
Na meczu nasz As pokazałby się zatem całkowicie wyczerpany i znów nie strzeliłby żadnego gola.

Kasa niestety nie odwiesiła się, ale kierownik marketu wpadł na genitalny pomysł - otwórzmy inną!
Proces myślowy zajął mu tylko 15 minut.
W międzyczasie, gdy chylał się i próbował naprawić bezduszną maszynę, zauważyłem, że pękają mu plecy i wyrasta z tego miejsca owłosienie, a raczej szczecina jak u dzika.
Musi być gość prawdziwym zwierzakiem na swoim osiedlu.

I tak po 40 minutach wychodzę z siatą browarów i ukochaną parówką w gębie, a Gezlerowa uśmiecha się do mnie swoimi tłustymi podbródkami z nadszarpniętego zębami opakowania.

Dochodzę do domu.
Zaczyna padać deszcz.
Trzeba tylko jeszcze zrobić obiad, ale zaraz zaraz.
Geslerowa puka mnie w ramię i szepcze z siatki: masz jeszcze ukochane paróweczki!
Kobito! Ty to masz łep!

I tak, dzięki naszej przepięknej Pani Magdzie (którą zresztą szarpałbym jak Reksiu szynkę) znalazłem chwilę by wstawić kolejnego posta.

Może i dałoby się tą historię sklecić w 1 zdaniu - drogi autorze, idź do psychiatry, ale pewnie nie zrobiłbym z siebie szajbusa.


Pani Magdo!
To kwitnienie dedykuję Pani i Pani parówkom!
Niebo w gębie!
Jem je bez ketchupu!
Rozpływają się w ustach!
Om om om!
Ósmy cud świata!


Historia prawdziwa, parówek nie jadłem, a to wszystko by Was rozśmieszyć!
Buziaki!










Komentarze

  1. A na ten sabotaż,to bym nie wpadła! Dzwoń do Antoniego,niech porządek robi. Tekst mocny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I niestety prawdziwy do bólu głowy :)
      Tylko na warszawskim Wawrzyszewie można takie sytuacje zastać :)

      Usuń

Prześlij komentarz