Phalaenopsis violacea Malaysia

Ostatnimi czasy bardzo modna violacea.

Czemuż się dziwić?
Piękne ciemno różowe kwiaty, bukiet zapachowy witający już od rana nasze zapchane suchym powietrzem nozdrza.

Nic odkrywczego, co?

Gdybym Wam zapytał o warunki uprawy, odrzeklibyście, że wilgotno.
A ja się z tego pod nosem śmieję.

Na tą roślinę znalazłem zgoła inny sposób.
Uprawiam ją w średniej frakcji korze, z niewielkim dodatkiem sphagnum na wierzchu.
Doniczka o średnicy 10 cm podziurkowana jak wyrób seropodobny z marketu.

Żeby podłoże jeszcze było stale wilgotne, co?
A gdzie tam.
Tam, gdzie jedni idą z prądem i dają nieść się radom ludowym, ja próbuję swoich metod.
Może nie zasługuję na miano Marco Polo, ale sukcesy pierwsze mam.

Roślina w moich tłustych jak serdelki łapkach od czerwca ubiegłego roku.
W lato wypuściła 2 pędy, kwitła jeszcze dosyć ubogo.
W tym roku wypuściła kolejne 2.
Na jednym już 2 rozwinięte kwiaty, kolejny pąk w drodze, drugi pęd także nie próżnuje.

A metoda na sukces?
Pozwalać by podłoże dobrze przesychało.
W połączeniu z dużą ilością światła i sporymi amplitudami (stale otwarte uchylnie spore okno) zaowocowało to wiosną wyżej opisywanym sukcesem.

Wilgotności podłoża pilnuję dopiero w momencie kiedy roślina wypuści pędy.
Do inicjacji kwitnienia stosuję przesuszenie podłoża.

Wiem, że kłóci się to z teorią wielu gwiazd, które błyszczą mocniej niż słońce, ale ja się herezji nie boję.

Oto jak dziś wygląda moja "malizna".
Zdjęcia wykonane w ostrym słońcu, kolor jest w rzeczywistości o wiele ciemniejszy, głębszy.
Kwiaty także są wielkości '4n"















Komentarze