Renanthopsis Mildred Jamesson „Bonsall”
(Renanthera monachica x Phalaenopsis stuartiana)
Dla mnie?
Niezwykle unikalna hybryda pomiędzy rodzajem Renanthera a Phalaenopsis.
Skąd do mojej głowy przyplątał się zwrot unikalna?
Krzyżówka ta łączy w sobie najlepsze cechy obydwu rodzajów tych Storczykowatych.
Niezwykle interesujący i wręcz intrygujący kształt liści i pokrój po Renanthera oraz zdolność do szybkiej adaptacji w zmiennych warunkach uprawy po Phalaenopsis, w tym przypadku gatunku stuartiana, rośliny wręcz pancernej w porównaniu do delikatnych ciepłolubnych Bellina czy Violacea.
Fantazyjnego kształtu są także kwiaty, duże, trwałe, przypominające te u Renanthera.
Mildred Jamesson jest w mojej kolekcji od nieco ponad 2 lat, to drugie kwitnienie tej rośliny u mnie.
Przez ten okres przyszło nam niejednokrotnie wziąć się za bary i siłować ze sobą.
Wbrew pozorom dla tej rośliny najtrudniejszy okres w moich warunkach mieszkaniowych nastaje nie srogą, siarczystą zimą, której boi się nawet słońce i stara pokazywać jak najmniej by nie odmrozić sobie policzków.
Newralgicznym okresem w naszym małżeństwie jest gorące, palące promieniami słońca lato.
Okres wydawałoby się zupełnie bezproblemowy, pełen nieustannych, przyprawiających o szybsze bicie serca kwitnień coraz to nowszych roślin.
Sama roślina, choć niezwykle żywotna i pełna wdzięku ma swoją piętę achillesową.
Sposób na jej uśmiercenie jest nie do końca oczywisty.
To, co inne rośliny znoszą dzielnie, z podniesionym podbródkiem, Mildreda osłabi, a w konsekwencji może doprowadzić do śmierci.
Mowa tu o przesuszeniu rośliny.
Nie cierpi tego. Jest niczym zapijaczona dziadyga, który pod ręką zawsze musi mieć butlę wiśniówki.
Rośliny nie wolno przesuszać, grzechem śmiertelnym wręcz jest wystawienie jej pozbawionej życiodajnej wody na piekące letnie słońce.
A wiemy sami jak wtedy gorąco potrafi być w naszym mieszkaniu czy też przy szybie, która działa jak soczewka skupiając promienie słoneczne.
Czasem nie możemy na nagrzanej podłodze wystać naszymi zbyt rzadko pielęgnowanymi stopami z odciskami i odgnieceniami, a co dopiero powiedzieć o roślinie, która nie może zabrać przysłowiowej dupy w troki i usiąść w życiodajnym cieniu przy wentylatorze by osuszyć spocone, piekące od soli czoło?
Jeśli wystawimy Mildreda na działanie promieni słonecznych w godzinach południowych – popołudniowych w okresie od wiosny do wczesnej jesieni pamiętajmy by kontrolować poziom wilgotności podłoża i odpowiedniej cyrkulacji powietrza.
Roślina, która swoje życie spędza w naszym mieszkaniu na wystawie południowej, zachodniej i jej wariacjach zniesie, wręcz bardzo polubi intensywne promienie, które lizać będą jej ciemne, nabrzmiałe i twarde jak skała liście, będzie jednak potrzebowała Waszej pomocy.
Jak sobie poradzić z uprawą tej niezwykle urodziwej rośliny?
Może przeczytanie poniższego arkusza doda Wam skrzydeł.
Pamiętajcie jednak by bez względu na spisane niżej porady obserwować roślinę.
Poświęcić jej kilka minut dziennie.
Wasz mikroklimat stworzony w czterech ścianach może znacznie odbiegać od tego, który serwuję ja w swoim małym piekiełku.
To, w jaki sposób ja przygotuję podłoże może różnić się od tego w jaki sposób Wy dobierzecie własne.
Nie każdy ślimak wejdzie do skorupy innego ślimaka i będzie w niej czuł się jak w domu.
Obserwujcie, wyciągajcie własne wnioski, bądźcie szczęśliwi z tego, że sami do czegoś doszliście.
Może to nie kategoria DIY – Do It Yourself, czy chwała porównywalna ze zdobyciem tzw. „ośmiotysięcznika”, pamiętajcie jednak, że nawet najmniejsze sukcesy rozpalają w sercu żar, który potem trudno jest wygasić. Żar, który rozpali Wasze życie i nada mu sens, na nowo.
Tak było w moim przypadku, Storczyki nadały mojemu życiu nowy wydźwięk, wniosły powiew świeżości, zmusiły moje szare komórki do intensywniejszej czy też jakiejkolwiek pracy.
Kilka lat temu każdy dzień był niemal taki sam – różniły się tylko tym, że czasem dostałem rozwolnienia z powodu zjedzenia czegoś, na co jestem uczulony i przez większość dnia miast wylegiwać się, oglądałem pralkę, która jest naprzeciwko sedesu i z trwogą patrzyłem czy mam wystarczającą ilość rolek srajtaśmy w zanadrzu.
Teraz każdego dnia roboczego wstając o godzinie 5:40 zrywam się z łóżka jak wystrzelony z procy i jeszcze ubrany jedynie w bokserki w misie robię przegląd parapetów.
To jest jak uzależnienie. Choroba psychiczna.
Gdyby rośliny miały prawa i mogły mówić, oskarżyłyby mnie w sądzie o stalking i uporczywe nękanie.
Tym optymistycznym akcentem przejdźmy do arkusza uprawy i módlmy się by PiS nie nadał praw obywatelskich Storczykom.
Roślinę, jak już nadmieniłem; uprawiam od umownie 2 lat.
Warunki jakie jej serwuję to wystawa południowo – zachodnia.
Doniczka o średnicy 12 cm (na ten moment) wypełniona jest średniej granulacji korą wymieszaną z dużą ilością seramisu.
Seramis ma za zadanie podnosić wilgotność wokół bryły korzeniowej czy też patrząc na to z innej strony – nie dopuścić do zbytniego przeschnięcia rośliny.
Ten składnik podłoża możecie śmiało zastąpić agroperlitem czy sphagnum.
Tego drugiego nie stosuję ze względu na właściwości absorpcyjne niezwykle wysokie a także niebywałą wręcz zdolność do gromadzenia wody, przez co podłoże jest nie wilgotne, a właściwie mokre.
Seramis przyjmuje wilgoć, jednakże nie nasiąka wodą w pełnym znaczeniu tego słowa.
Dzięki temu korzenie nie gniją, są zdrowe i chrupiące.
W przypadku tej rośliny składa się na około 15-20% objętości podłoża.
Niezwykle ważnym jest by starać się go wsypać jak najbliżej ścianek doniczki, jej środek składający się z kory i tak będzie wilgotny przez długi czas.
Doniczka obowiązkowo podziurkowana w wielu miejscach, co wymusza szybsze przesychanie podłoża.
Wyznaję zasadę według której lepiej pochylić się nad rośliną i między moczeniami zwilżyć podłoże, niż doprowadzić do nadmiernej wilgotności, która będzie utrzymywać się przez zbyt długi czas, co doprowadzić może do zagnicia korzeni, a w efekcie osłabienia naszego podopiecznego.
W okresie od wiosny do jesieni doniczka jest moczona co 7 dni, w lato dodatkowo wprowadzam wodę strzykawką o pojemności 60 mm w podłoże w razie potrzeby.
W zimę ograniczam się do przelewania co tydzień – doniczka o średnicy 12 cm to całkiem spora ilość podłoża, które niedogrzewane stojącym pod parapetem grzejnikiem przesycha dosyć długo.
Pamiętajcie o tym!
Doniczka o rozmiar mniejsza – o średnicy 10 cm, zapewne byłaby moczona, ten etap mamy jednak za sobą.
Temperatura i wilgotność powietrza ogranicza się do warunków mieszkaniowych w bloku z wielkiej zapierdzianej płyty.
W lato przy otwartych oknach oscyluje w granicach 50 – 60%, w zimę sięga 70 – 80% (nie rozkręcam kaloryfera na max, lubię chodzić w kurtce w domu i przeglądać się w lustrze – wszak wyglądam jak Mister Poland, który zjadł o milion frytek za dużo).
Renanthopsis stoi tuż przy oknie balkonowym.
W lato zapewnia to stały dopływ świeżego powietrza i jego cyrkulację.
Zimą jest w tym miejscu niezwykle chłodno, co roślinie zupełnie nie przeszkadza (nawet w połączeniu z wilgotnym podłożem!).
Początkowo nie mogłem się z tym pogodzić i uważałem, że roślina powinna być nieco bardziej ciepłolubną.
Obawiałem się wręcz o jej życie. Po roku, gdy przeniosłem ją z doniczki o średnicy 9 cm do 12 cm, zrozumiałem, że moje obawy były mocno na wyrost.
Ten typ tak ma, a to zła kobieta jest.
Ok., doszliśmy do etapu, w którym doniczka jest już relatywnie dorodnych rozmiarów – jak sztuczny biust jakiejś gwiazdeczki filmów przyrodniczo – LGBT.
Czy musimy zatem bardziej uważać z dozowaniem wody?
Nic z tych rzeczy!
Roślina nie ma prawa do końca przeschnąć.
Jeśli podłoże w lato przy wysokim nasłonecznieniu wyschnie na niemal wiór a stan taki utrzymuje się kilka dni, reakcja jest natychmiastowa – Renanthopsis pobiera wodę z najniżej usytuowanych liści, które zasusza. Jak wiemy, jest to proces nieodwracalny, botanicy nie wpadli jeszcze na pomysł przyszywania implantów. Warto więc zadbać o to by nasza lalunia miała wszystko na swoim miejscu i sprawiała, że jak Renata Beger mamy to coś – kurwiki w oczach.
Jeśli zapewnimy jej właściwą opiekę, która wcale nie jest nastręczająca po tym jak zrozumiemy się wzajemnie i nauczymy ze sobą współżyć; odwdzięczy się nam kwiatami, które są jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne.
Samo kwitnienie następuje w zimę.
Zazwyczaj w okolicy drugiej połowy listopada, początku grudnia roślina spomiędzy podstawy liści wydaje pęd kwiatowy, który rośnie, jak się okazuje; niezwykle szybko.
Tempo tegoż wzrostu ściśle związane jest z kondycją rośliny – jej masą liściową (obrazuje to rozmiar, wiek), korzeniową.
Widoczny na zdjęciach pęd rósł przez około 2 miesiące do momentu rozwinięcia się pierwszego kwiatu.
Może się on rozgałęziać. Podobnie jak u rodziców krzyżówki – Renanthera i Phalaenopsis, powinien on być z każdym kolejnym kwitnieniem coraz większy, bardziej ukwiecony.
Ja w tym roku zanotowałem nieznaczny spadek ilości kwiatów – dokładnie o jeden mniej.
Pierwsze kwitnienie to 9, obecne 8.
Kwiaty są za to lepiej wybarwione i większe.
Ich rozmiar to: 5,5 cm wysokości na 5 cm szerokości.
Dopiero teraz w pełni dostrzegam w ich pokraczności prawdziwe piękno.
Skąd regresja w ilości wykształconych pączków?
Śpieszę z wyjaśnieniem, które nasunęło się w ramach moich obserwacji.
W ubiegłym roku roślina po wydaniu pędu kwiatowego została przestawiona na lepiej oświetlony, wschodni parapet.
Tym razem przekornie postanowiłem nie przenosić rośliny i pozostała na parapecie z wystawą południowo – zachodnią.
W dalszym ciągu tuż przy drzwiach balkonowych, przy których nie mogłem wystać na bosaka (złe uszczelnienie – pozdrawiam Panów monterów, będziecie w piekle się smażyć nieroby, zakały narodu!).
Nie kłopotałem się nawet zamykaniem okna gdy wychodziłem na balkon dokarmić kaczki, które kwakały pod oknem (przydreptują z oddalonego o 200 metrów stawu – tak! To wszystko w Warszawie! Tu też jest pięknie i klimatycznie).
Roślina zatem wręcz pancerna, z ogromną wolą wydania kwiatów pomimo niesprzyjających okoliczności.
Zimę znosi nawet lepiej niż my – ludzie XXI wieku, oświeceni poligloci, u których stóp leży świat.
Kwitnienie jest długotrwałe, zajmuje około 2 miesięcy.
Kwiaty nie rozwijają się równocześnie, robią to w odstępach około 3-4 dni, co dodatkowo wydłuża ten zjawiskowy spektakl.
Czy dodać coś jeszcze?
Może macie jakieś pytania?
Jeśli tak – jestem do Waszej dyspozycji, napiszcie komentarz, zapytajcie na stronie bloga na FB.
Chętnie pomogę, udzielę wskazówek jeśli tylko będziecie zainteresowani.
(Renanthera monachica x Phalaenopsis stuartiana)
Dla mnie?
Niezwykle unikalna hybryda pomiędzy rodzajem Renanthera a Phalaenopsis.
Skąd do mojej głowy przyplątał się zwrot unikalna?
Krzyżówka ta łączy w sobie najlepsze cechy obydwu rodzajów tych Storczykowatych.
Niezwykle interesujący i wręcz intrygujący kształt liści i pokrój po Renanthera oraz zdolność do szybkiej adaptacji w zmiennych warunkach uprawy po Phalaenopsis, w tym przypadku gatunku stuartiana, rośliny wręcz pancernej w porównaniu do delikatnych ciepłolubnych Bellina czy Violacea.
Fantazyjnego kształtu są także kwiaty, duże, trwałe, przypominające te u Renanthera.
Mildred Jamesson jest w mojej kolekcji od nieco ponad 2 lat, to drugie kwitnienie tej rośliny u mnie.
Przez ten okres przyszło nam niejednokrotnie wziąć się za bary i siłować ze sobą.
Wbrew pozorom dla tej rośliny najtrudniejszy okres w moich warunkach mieszkaniowych nastaje nie srogą, siarczystą zimą, której boi się nawet słońce i stara pokazywać jak najmniej by nie odmrozić sobie policzków.
Newralgicznym okresem w naszym małżeństwie jest gorące, palące promieniami słońca lato.
Okres wydawałoby się zupełnie bezproblemowy, pełen nieustannych, przyprawiających o szybsze bicie serca kwitnień coraz to nowszych roślin.
Sama roślina, choć niezwykle żywotna i pełna wdzięku ma swoją piętę achillesową.
Sposób na jej uśmiercenie jest nie do końca oczywisty.
To, co inne rośliny znoszą dzielnie, z podniesionym podbródkiem, Mildreda osłabi, a w konsekwencji może doprowadzić do śmierci.
Mowa tu o przesuszeniu rośliny.
Nie cierpi tego. Jest niczym zapijaczona dziadyga, który pod ręką zawsze musi mieć butlę wiśniówki.
Rośliny nie wolno przesuszać, grzechem śmiertelnym wręcz jest wystawienie jej pozbawionej życiodajnej wody na piekące letnie słońce.
A wiemy sami jak wtedy gorąco potrafi być w naszym mieszkaniu czy też przy szybie, która działa jak soczewka skupiając promienie słoneczne.
Czasem nie możemy na nagrzanej podłodze wystać naszymi zbyt rzadko pielęgnowanymi stopami z odciskami i odgnieceniami, a co dopiero powiedzieć o roślinie, która nie może zabrać przysłowiowej dupy w troki i usiąść w życiodajnym cieniu przy wentylatorze by osuszyć spocone, piekące od soli czoło?
Jeśli wystawimy Mildreda na działanie promieni słonecznych w godzinach południowych – popołudniowych w okresie od wiosny do wczesnej jesieni pamiętajmy by kontrolować poziom wilgotności podłoża i odpowiedniej cyrkulacji powietrza.
Roślina, która swoje życie spędza w naszym mieszkaniu na wystawie południowej, zachodniej i jej wariacjach zniesie, wręcz bardzo polubi intensywne promienie, które lizać będą jej ciemne, nabrzmiałe i twarde jak skała liście, będzie jednak potrzebowała Waszej pomocy.
Jak sobie poradzić z uprawą tej niezwykle urodziwej rośliny?
Może przeczytanie poniższego arkusza doda Wam skrzydeł.
Pamiętajcie jednak by bez względu na spisane niżej porady obserwować roślinę.
Poświęcić jej kilka minut dziennie.
Wasz mikroklimat stworzony w czterech ścianach może znacznie odbiegać od tego, który serwuję ja w swoim małym piekiełku.
To, w jaki sposób ja przygotuję podłoże może różnić się od tego w jaki sposób Wy dobierzecie własne.
Nie każdy ślimak wejdzie do skorupy innego ślimaka i będzie w niej czuł się jak w domu.
Obserwujcie, wyciągajcie własne wnioski, bądźcie szczęśliwi z tego, że sami do czegoś doszliście.
Może to nie kategoria DIY – Do It Yourself, czy chwała porównywalna ze zdobyciem tzw. „ośmiotysięcznika”, pamiętajcie jednak, że nawet najmniejsze sukcesy rozpalają w sercu żar, który potem trudno jest wygasić. Żar, który rozpali Wasze życie i nada mu sens, na nowo.
Tak było w moim przypadku, Storczyki nadały mojemu życiu nowy wydźwięk, wniosły powiew świeżości, zmusiły moje szare komórki do intensywniejszej czy też jakiejkolwiek pracy.
Kilka lat temu każdy dzień był niemal taki sam – różniły się tylko tym, że czasem dostałem rozwolnienia z powodu zjedzenia czegoś, na co jestem uczulony i przez większość dnia miast wylegiwać się, oglądałem pralkę, która jest naprzeciwko sedesu i z trwogą patrzyłem czy mam wystarczającą ilość rolek srajtaśmy w zanadrzu.
Teraz każdego dnia roboczego wstając o godzinie 5:40 zrywam się z łóżka jak wystrzelony z procy i jeszcze ubrany jedynie w bokserki w misie robię przegląd parapetów.
To jest jak uzależnienie. Choroba psychiczna.
Gdyby rośliny miały prawa i mogły mówić, oskarżyłyby mnie w sądzie o stalking i uporczywe nękanie.
Tym optymistycznym akcentem przejdźmy do arkusza uprawy i módlmy się by PiS nie nadał praw obywatelskich Storczykom.
Roślinę, jak już nadmieniłem; uprawiam od umownie 2 lat.
Warunki jakie jej serwuję to wystawa południowo – zachodnia.
Doniczka o średnicy 12 cm (na ten moment) wypełniona jest średniej granulacji korą wymieszaną z dużą ilością seramisu.
Seramis ma za zadanie podnosić wilgotność wokół bryły korzeniowej czy też patrząc na to z innej strony – nie dopuścić do zbytniego przeschnięcia rośliny.
Ten składnik podłoża możecie śmiało zastąpić agroperlitem czy sphagnum.
Tego drugiego nie stosuję ze względu na właściwości absorpcyjne niezwykle wysokie a także niebywałą wręcz zdolność do gromadzenia wody, przez co podłoże jest nie wilgotne, a właściwie mokre.
Seramis przyjmuje wilgoć, jednakże nie nasiąka wodą w pełnym znaczeniu tego słowa.
Dzięki temu korzenie nie gniją, są zdrowe i chrupiące.
W przypadku tej rośliny składa się na około 15-20% objętości podłoża.
Niezwykle ważnym jest by starać się go wsypać jak najbliżej ścianek doniczki, jej środek składający się z kory i tak będzie wilgotny przez długi czas.
Doniczka obowiązkowo podziurkowana w wielu miejscach, co wymusza szybsze przesychanie podłoża.
Wyznaję zasadę według której lepiej pochylić się nad rośliną i między moczeniami zwilżyć podłoże, niż doprowadzić do nadmiernej wilgotności, która będzie utrzymywać się przez zbyt długi czas, co doprowadzić może do zagnicia korzeni, a w efekcie osłabienia naszego podopiecznego.
W okresie od wiosny do jesieni doniczka jest moczona co 7 dni, w lato dodatkowo wprowadzam wodę strzykawką o pojemności 60 mm w podłoże w razie potrzeby.
W zimę ograniczam się do przelewania co tydzień – doniczka o średnicy 12 cm to całkiem spora ilość podłoża, które niedogrzewane stojącym pod parapetem grzejnikiem przesycha dosyć długo.
Pamiętajcie o tym!
Doniczka o rozmiar mniejsza – o średnicy 10 cm, zapewne byłaby moczona, ten etap mamy jednak za sobą.
Temperatura i wilgotność powietrza ogranicza się do warunków mieszkaniowych w bloku z wielkiej zapierdzianej płyty.
W lato przy otwartych oknach oscyluje w granicach 50 – 60%, w zimę sięga 70 – 80% (nie rozkręcam kaloryfera na max, lubię chodzić w kurtce w domu i przeglądać się w lustrze – wszak wyglądam jak Mister Poland, który zjadł o milion frytek za dużo).
Renanthopsis stoi tuż przy oknie balkonowym.
W lato zapewnia to stały dopływ świeżego powietrza i jego cyrkulację.
Zimą jest w tym miejscu niezwykle chłodno, co roślinie zupełnie nie przeszkadza (nawet w połączeniu z wilgotnym podłożem!).
Początkowo nie mogłem się z tym pogodzić i uważałem, że roślina powinna być nieco bardziej ciepłolubną.
Obawiałem się wręcz o jej życie. Po roku, gdy przeniosłem ją z doniczki o średnicy 9 cm do 12 cm, zrozumiałem, że moje obawy były mocno na wyrost.
Ten typ tak ma, a to zła kobieta jest.
Ok., doszliśmy do etapu, w którym doniczka jest już relatywnie dorodnych rozmiarów – jak sztuczny biust jakiejś gwiazdeczki filmów przyrodniczo – LGBT.
Czy musimy zatem bardziej uważać z dozowaniem wody?
Nic z tych rzeczy!
Roślina nie ma prawa do końca przeschnąć.
Jeśli podłoże w lato przy wysokim nasłonecznieniu wyschnie na niemal wiór a stan taki utrzymuje się kilka dni, reakcja jest natychmiastowa – Renanthopsis pobiera wodę z najniżej usytuowanych liści, które zasusza. Jak wiemy, jest to proces nieodwracalny, botanicy nie wpadli jeszcze na pomysł przyszywania implantów. Warto więc zadbać o to by nasza lalunia miała wszystko na swoim miejscu i sprawiała, że jak Renata Beger mamy to coś – kurwiki w oczach.
Jeśli zapewnimy jej właściwą opiekę, która wcale nie jest nastręczająca po tym jak zrozumiemy się wzajemnie i nauczymy ze sobą współżyć; odwdzięczy się nam kwiatami, które są jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne.
Samo kwitnienie następuje w zimę.
Zazwyczaj w okolicy drugiej połowy listopada, początku grudnia roślina spomiędzy podstawy liści wydaje pęd kwiatowy, który rośnie, jak się okazuje; niezwykle szybko.
Tempo tegoż wzrostu ściśle związane jest z kondycją rośliny – jej masą liściową (obrazuje to rozmiar, wiek), korzeniową.
Widoczny na zdjęciach pęd rósł przez około 2 miesiące do momentu rozwinięcia się pierwszego kwiatu.
Może się on rozgałęziać. Podobnie jak u rodziców krzyżówki – Renanthera i Phalaenopsis, powinien on być z każdym kolejnym kwitnieniem coraz większy, bardziej ukwiecony.
Ja w tym roku zanotowałem nieznaczny spadek ilości kwiatów – dokładnie o jeden mniej.
Pierwsze kwitnienie to 9, obecne 8.
Kwiaty są za to lepiej wybarwione i większe.
Ich rozmiar to: 5,5 cm wysokości na 5 cm szerokości.
Dopiero teraz w pełni dostrzegam w ich pokraczności prawdziwe piękno.
Skąd regresja w ilości wykształconych pączków?
Śpieszę z wyjaśnieniem, które nasunęło się w ramach moich obserwacji.
W ubiegłym roku roślina po wydaniu pędu kwiatowego została przestawiona na lepiej oświetlony, wschodni parapet.
Tym razem przekornie postanowiłem nie przenosić rośliny i pozostała na parapecie z wystawą południowo – zachodnią.
W dalszym ciągu tuż przy drzwiach balkonowych, przy których nie mogłem wystać na bosaka (złe uszczelnienie – pozdrawiam Panów monterów, będziecie w piekle się smażyć nieroby, zakały narodu!).
Nie kłopotałem się nawet zamykaniem okna gdy wychodziłem na balkon dokarmić kaczki, które kwakały pod oknem (przydreptują z oddalonego o 200 metrów stawu – tak! To wszystko w Warszawie! Tu też jest pięknie i klimatycznie).
Roślina zatem wręcz pancerna, z ogromną wolą wydania kwiatów pomimo niesprzyjających okoliczności.
Zimę znosi nawet lepiej niż my – ludzie XXI wieku, oświeceni poligloci, u których stóp leży świat.
Kwitnienie jest długotrwałe, zajmuje około 2 miesięcy.
Kwiaty nie rozwijają się równocześnie, robią to w odstępach około 3-4 dni, co dodatkowo wydłuża ten zjawiskowy spektakl.
Czy dodać coś jeszcze?
Może macie jakieś pytania?
Jeśli tak – jestem do Waszej dyspozycji, napiszcie komentarz, zapytajcie na stronie bloga na FB.
Chętnie pomogę, udzielę wskazówek jeśli tylko będziecie zainteresowani.
piękne kwitnienie, ekstra zdjęcia- postarałeś się Panie; pozyczysz go na wystawę do BUWu ? Goska Noc
OdpowiedzUsuńTo teraz mi myślowy klin wbiłaś, nie ukrywam.
Usuńakwarium będzie z lampeczkami :) Goska Noc
UsuńBrzmi to lepiej niż to, co widziałem rok temu.
UsuńRoślinę byłoby trzeba przywieźć i odebrać, jak to wygląda?
Zobaczymy jeszcze czy kwiaty utrzyma.