Phalaenopsis speciosa x lindenii

Tak se myślę, co mi tam kurwa, napiszę coś śmiesznego raz na jakiś czas.

I miejmy nadzieję, że to właśnie mi się dzisiaj uda.
Trochę Was rozśmieszyć, zgorszyć i wyedukować.
Brzmi jak lista zadań nie do pogodzenia.
No, ale może się uda. Nie takie rzeczy się już w życiu robiło.
I nie z takimi kobietami, wszak według danych z google analytics grubo (wcale nie myślę, że wszystkie jesteście grube, chociaż...) ponad 75% z osób, które odwiedzają blog by za chwilę wyjść zdegustowanymi, to kobiety.
I jak Was nie kochać?

No dobra, ale to nie o tym chyba dzisiaj, może mi się wątki pomyliły przy niedzieli?
Za długo chyba leżałem dziś przed konfesjonałem plackiem, bo przeca miesięcznicę mamy, odcinek numer 1657, goni Szansę na Sukces!

A dzisiaj miało być, jak tak sobie przypominam (dobrze albo gorzej) o kwitnieniu speciosa x lindenii.
Ale ileż można tylko o tych roślinach w kółko pier...ić.
Czasem trzeba podejść na pełnym luzie do życia i wprowadzić w swoją chorą twórczość nieco świeżego powietrza, ironicznego spojrzenia na świat.

Mówi się, że dobry handlowiec, to taki gość, który ma w CV grubymi literami podkreślony jakiś sport ekstremalny.
I tak jedni wspinaczka wysokogórska. Inni motosporty, jeszcze inny się tłucze w klatce.
Ma być ekstremalny sport, by pokazać, ze jesteś w życiu zdobywcą.
Przychodzisz i bierzesz, plany zrobione.
Każdy poradnik sugeruje - wpisz ektremalny sport w CV, nawet jeśli tylko jeździsz 2 razy w roku rowerem miejskim, bo autobus się spóźnia, a Ty czujesz, że jak zaraz nie znajdziesz się w łazience, to całą drogę będziesz sobie spodnie związanym w pasie sweterkiem zasłaniał i udawał, że to ten menel z prawej tak jeb..., przepraszam cuchnie.


Fakt faktem, że choć jestem nienaturalnie obrośnięty tkanką tłuszczową, to sporo jeżdżę na rowerze szosowym.
Wpisałem to w CV, coś pracy znaleźć nie mogłem przez dłuższy okres.
Od rozmowy do rozmowy i zero kontynuacji.
Tak se kiedyś nawet raz na trzeźwo żem pomyślał.
Człowieku!? Przychodzisz do laski zasapany, siadasz, dzielnie opowiadasz o sportowej pasji, myślisz sobie, mam ją! Ha.
A czy kiedykolwiek pomyślałeś jak wyglądasz w jej oczach?
Brzuch na kolanach i poręczach fotela, pachy mokre, świńskie oczka.
Jaki kuwa kolarz z Ciebie człowieku?
Chyba kuponami mak donalda w portfelu wiosłujesz.

I tak w tymże roku wpadłem na to by zamieścić w CV swoją drugą pasję.
Sport ekstremalny. Uprawa storczyków botanicznych, dorzuciłem kolumnę z adresem bloga.

I tak myślę sobie.
Jednych kręci sufring, innych podróże po całym świecie, jeszcze innych gra w zespole muzycznym po pracy, jeszcze inny onanizuje się w miejscu publicznym, ale o tym już świnia nie wspomni.
Ja uprawiam storczyki, piszę o tym.
Zajawkowo, bo magistra mam tylko z marketingu politycznego i jedyne co potrafię, to powiedzieć, który polityk jest według mnie większą świnią, ale to chyba potrafi każdy z nas i wychodzi na to, że 5 lat edukacji ( w tym 2 lata dziennie) psu w dupę. Bo tak się czasem mówi jak chce się powiedzieć, że coś ważnego (w tym wypadku 5 lat mojego życia) poszło na marne i klops.

Wrzuciłem do CV adres bloga.
Znów wróciła mi chęć do życia, bo uznałem, że może jednak trochę pasji w sobie mam i inaczej pokieruję rozmową, niech no tylko spytają o bloga.

Nowe CV, także w formie graficznej, napisałbym komu je zawdzięczam, ale jeszcze szef przeczyta i dowie się, że nie sam pisałem. Dzięki Asiu!

No i tak - pierwsze rozmowy, wszyscy zafascynowani, albo chociaż dobrze udawali.
We mnie ogromny przypływ energii - ktoś zupełnie mi obcy, badający mnie z każdej strony i oceniający niekoniecznie obiektywnie, nagle zwraca na mnie szczególną uwagę.
Rozmawiamy o czymś nieszablonowym, mogę się wykazać, pokazać jak ciekawej i niespospolitej pasji jestem człowiekiem.
W końcu po przegadaniu tego i owego wiesz już, że wychodząc z tej rozmowy właśnie Ty zostaniesz zapamiętany.
Inny, wyróżniający się, na pewno wróci do Ciebie z propozycją ponownego spotkania.
Pracy od tego momentu byłem w poszukiwaniu przez 2 miesiące.
Nie dlatego, że nie mogłem znaleźć, czekałem ciągle i ciągle to na lepszą ofertę.
Po odrzuceniu kilkunastu stanowisk znalazłem pracę, która jak się okazuje, jest strzałem w 10.
Jestem szczęśliwy i mam czas na swoją pasję.

Żaden sport ekstremalny mi w tym nie pomógł.

Co chcę Wam powiedzieć?
Że fajnie jest mieć pasję.
Prawdziwą pasję, którą będziecie zgłębiać i zgłębianie to spowoduje na Waszym ciele ciarki.
Gdy już Wam coś się uda, poprosicie sami siebie o trudniejsze zadanie.
I tak w kółko.

Na moim przykładzie?
Zakochałem się w rodzaju Phalaenopsis, jak pewnie niemal każdy z nas.
Nic w tym dziwnego, nie ma się czego wstydzić.
Ważne żeby w związku zdradzać, jak najczęściej.
Szukać nowych rodzajów - to Vanda, to Dendrobium, to Encyclia.
Żeby życie miało smaczek - raz dziewczynka, raz chłopaczek.
Gorzej jak Wam tak na opak zostanie, bo na 500 plus nie macie co liczyć.
Dopóki prezes rządzi.
Ślubu też Wam ksiądz nie da - jeszcze ekskomunikuje.

No, ale nie o tym może jednak w dalszym materiale.
Dla mnie zadaniami trudniejszymi od trudniejszych było kupowanie roślin coraz mniejszych.
Najpierw jeszcze nie w rozmiarze do kwitnienia, potem większe siewki, mniejsze, i w końcu słoiki.
Na razie moje pierwsze, ale od czegoś trzeba zacząć.
Inaczej można wziąć się położyć przed TV i oglądać kuchenne rewolucje.

Dziś chciałem Wam zaprezentować sedno moich starań.
Nie dla mamony, nie dla Waszych lajków, nie dla zachwytów jedynych w swoim rodzaju "cudo, no kurwa cudo!".

Dziś swoim pięknem za chyba (nie pamiętam dokładnie ile miesięcy mniej czy więcej, bo i po co mam to zapisywać) 2 lata opieki uraczyła mnie siewka, która rosła na moich oczach każdego dnia.
To jest właśnie ten moment, który napawa mnie nadzieją i optymizmem na kolejnych wiele miesięcy.
Udało mi się tą siewkę doprowadzić po jakimś czasie do kwitnienia, odwdzięczyła mi się za moją opiekę, w cudzysłowie oczywiście.
To taki moment kiedy chce się skakać do góry z radości.
2 lata czekania w niepewności czy okaże się tą krzyżówką, czy nie padnie po drodze z wycieńczenia.
I pewnego dnia wstajesz i paczasz, jest zalążek pędu. 1,5 miesiąca widzisz już pączki.
Za niemiłosiernie długi czas otwiera się pierwszy kwiat, musisz już wyjść do pracy i żałujesz, że nie możesz rozchylić go palcami.
Po pracy pędzisz do domu jakby Ci kebab zjedzony w pracy chciał rozsadzić dziurę w boku, bierzesz do ręki małą doniczkę o średnicy 8 cm i nie dowierzasz.
Udało się, zakwitła. Jest dokładnie taka, jak chciałem.
Dokładnie taka, o jakiej myślałem mocząc co tydzień doniczkę w wodzie.
Zostając w domu i nie wychodząc się złajdaczyć z kumplami na miasto.
Bo Ty jeszcze dzieci nie masz, a czasu masz mniej niż ten, który ma ich trójkę, w tym 2 nie swoje, ale jeszcze o tym nie wie, bo żona siedzi cicho.
Musi ją dopiero w jakiejś awanturze sprowokować.
Jak na przykład będzie zostawiał skarpetki brudne pod krzesłem przez cały tydzień żeby w niedzielę zanieść je zbiorczo do pojemnika z praniem.
Po co się przemęczać?

A tak na sam koniec, zdjęcia mojej chluby.
Wiem, że na jasnym tle, to dupa, a nie zdjęcia, ale nie miałem dzisiaj czasu kombinować.
Będzie jeszcze wiele okazji by zaprezentować roślinę.















Komentarze

  1. Cudo, no kurwa cudo! ;) ;) ;)
    Fajnie się czytało i jest uśmiech na resztę dnia.

    OdpowiedzUsuń
  2. I elegancko, bo o to przeca chodzi :) morda ma być uchachana od ucha do ucha :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To żeś się Waść rozkręcił, no,no...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz